sobota, 24 września 2016

Internetowe znajomości

             Znajomości internetowe to wspaniała rzecz, o ile nie trafisz na pedofila, psychopatę lub miłośnika yaoi.
            W moim krótkim, aczkolwiek bardzo barwnym życiu poznałam mnóstwo ludzi mieszkających mnóstwo kilometrów ode mnie.
            Po pierwsze: co łączy nas z takimi ludźmi? Zdecydowanie wspólne tematy. Możesz kogoś poznać na  grupie poświęconej jakiemuś zespołowi, na forum o filmach a nawet na stronie, którą sam prowadzisz. Zaczyna się niewinnie, wymienianie nazw zespołów, autorów. Kończy się to na wspólnym „fangirling'u”. Są to takie rozmowy, których nikt poza tobą i twoją internetową znajomością by nie zrozumiał. Wtedy do głowy przychodzi myśl „WRESZCIE POZNAŁEM CZŁOWIEKA, KTÓRY DOSKONALE MNIE ROZUMIE”. Zostajecie Minionkami.

Znalezione obrazy dla zapytania fangirling

            Kolejnym etapem są fakty z życia własnego. Właśnie tu dochodzi do powstania tak zwanej bliższej relacji. Opowiadacie sobie te wesołe historie, jak i te, które powodują u was łzy. Niestety naukowcy nie odkryli jeszcze powodu, przez który wykładasz to wszystko osobie poniekąd tak bardzo ci dalekiej. Albo trafisz na wspaniałego człowieka, który cię pocieszy, albo na idiotę, który potajemnie będzie cię wyśmiewał ze swoimi znajomymi. Oczywiście tych drugich da się łatwo rozpoznać, po czym zostają skreśleni z naszej listy.
            Mamy kolejne pytanie: Jak to jest, że potrafię się z kimś aż dogadać?
To naprawdę niesamowity moment, bo nadal pozostaje zagadką, której raczej nigdy nie będziemy w stanie rozwiązać. No chyba że po śmierci, po śmierci podobno wszystko się wyjaśnia.

            Następny etap nie jest obowiązkowy, ale bardzo często spotykany. Wysyłanie sobie listów. Tak, listów. Rodzice będą zdziwieni, że dostałeś jakąś pocztę i to napisaną przez człowieka. Zazdroszczą Ci, bo dostają same rachunki. W tych listach nie ma nic ciekawego, ogółem wszystko to, co moglibyście sobie napisać na czacie i odbiór trwałby o wiele wiele wiele wiele wiele krócej. Ależ czyż nie jest to niesamowite? Poznać pismo twojego internetowego przyjaciela?(Boże, dopomóż tym, którzy bazgrzą jak kury i ich znajomym!) Dodatkowo dołączacie rysunki, czasem jakieś własnoręcznie wykonane bransoletki, naklejki, przypinki, pukle włosów związane różową wstążeczką. Z nadmiaru emocji odpisujesz jeszcze tego samego dnia, ale żeby pójść na pocztę... z tym już gorzej.

           Czasem ich nawyki stają się naszymi. Twój przyjaciel codziennie pije kawę, więc sam postanawiasz tego spróbować. Najpierw wydaje ci się okropna, a potem się uzależniasz. Ten diabeł wciąga cię w fandomy, o których byś nawet nie pomyślał, ale właśnie za to go kochasz.

            Przełomową chwilą jest spotkanie w prawdziwym świecie. NIGDY NIE WYBIERAJ SIĘ NA NIE SAM, bo chociaż twój internetowy przyjaciel jest świetny, nie wiesz o nim wszystkiego. Na przykład że ma 40 lat i penisa.
Widzicie się i... piszczycie. Wpadacie sobie w ramiona i inni ludzie muszą pilnować, czy przy okazji nie wpadniecie pod auto. Początkowo może być niezręcznie i możecie gadać o głupotach(basenie wypełnionym plastikowymi kulkami). Czym więcej czasu mija, tym bardziej się rozkręcacie... i kiedy już jest idealnie, trzeba się pożegnać. O ile żadne z was niczego nie spierdoli, nie ma się o co martwić, zobaczycie się znowu! Za miesiąc, za rok, a może i za dwa, kto wie.

              Dlaczego takie znajomości są dla nas ważne? Bo ktoś poznał najpierw nasze wnętrze.

Zaszaleję i nawet zadedykuję ten rozdział pewnej Córce Ateny, co pewnie jej nie ruszy, bo i tak jest już dead inside.
JEŚLI CZYTACIE, SKOMENTUJCIE! Głupia kropka mnie ucieszy. :)

wtorek, 23 sierpnia 2016

Wszyscy rodzimy się nijacy, czyli droga do SUKCESU

 Tak sobie rozmyślałam i stwierdziłam, że przed szkołą każdemu przyda się dawka pozytywnej energii!
           Więc zaczniemy od tych złych wieści. Kiedy się urodziłeś, byłeś tylko małym ziemniakiem, absolutnie niepodobnym do żadnego z twoich rodziców. Wtedy twoim jedynym talentem było robienie w pieluchy, ślinienie się i płakanie. Smutne, ale cholernie prawdziwe. Nawet Beksiński, rodząc się, był taki jak ty, czyli w sumie nijaki.
          Prawda jest taka, że nikt nie rodzi się wielki(oprócz Jezusa, ale to inny temat). Oczywiście, możesz posiadać talent do nauk ścisłych, języki obce mogą nie sprawiać ci żadnego problemu, rysowanie może iść ci lepiej niż rówieśnikom. A co jeśli nie pasujesz do powyższych przykładów? To znaczy, że gra nie jest do końca sprawiedliwa.
           Istnieją osoby, które mają wielki talent i istnieją też takie, które nie mają go w ogóle. Co wtedy robić? O tym będzie ten post.
Na sukces składa się 2 procent talentu i 98 procent ciężkiej pracy. I to jest prawda.
          Jasne, że idąc do szkoły, z niektórych przedmiotów jesteśmy lepsi. Łatwiej jest nam je zrozumieć, nie musimy poświęcać im tyle czasu. Powiedzmy, że w podstawówce byłeś świetny z matematyki, uczyłeś się dzień w dzień, odrabiałeś wszystkie zadania. Teraz załóżmy, jesteś w szkole średniej, na koniec z matematyki miałeś dwa. Naprawdę łatwo stwierdzić, że ten przedmiot z roku na rok stawał się trudniejszy, bo tak z reguły jest, przychodziły te bardziej skomplikowane tematy i odpadłeś. Czasami tak się dzieje, ale czy zawsze? Dojrzewasz, w twojej głowie rodzi się milion dziwnych pomysłów, szczególnie w gimnazjum. Wolisz poczytać książkę, pograć w gry, czy bardziej prawilnie, pierwszy raz nawalić się ze znajomymi. To już twoja sprawa, jestem człowiekiem i wszystko zrozumiem(to nie przez to że sama taka byłam;\). Nowi przyjaciele, szkolne miłości i cały twój mózg jest zajęty byle czym, tylko nie nauką. Prawdopodobnie oceny leżą i kwiczą, bo w jakimś etapie olałeś ten przedmiot i trudno ci to teraz nadrobić.

            Bądźmy szczerzy, większość z nas była w podstawówce geniuszami. Głównie dlatego, że wtedy nauka była jeszcze zabawna, miła. Wspaniale jest dostawać co krok piątki i szóstki. Gdy przyszło do cięższej pracy, cóż, wtedy lepszą opcją była „olewka”.
           Zaskoczę was, to nie będzie notka o szkole, bo nie przeżyłabym ciągłego myślenia tylko o tym.
To notatka o drodze do SUKCESU i przede wszystkim cierpliwości.

           Jak napisałam wyżej, czasem mamy do czegoś nosa i to wykorzystujemy lub olewamy. Niekiedy nie mamy do czegoś nosa, ale potrafimy to osiągnąć ciężką pracą.
Często siedzę sobie w pokoju, pogrążona chmarą niemiłych myśli i zastanawiam się, dlaczego tak wielu ludzi, dzięki talentowi, stworzyło niesamowite rzeczy, a ja nadal mam problem z napisaniem pięciu stron opowiadania. Dlaczego mnie nie obdarzono jakąś wspaniałą umiejętnością, bym była doceniania przez innych?
           Odpowiedź jest krótka i prosta: bo nie. Świat nie jest sprawiedliwy i tyle. Ale ty możesz to sobie wywalczyć i to chyba najlepsza metoda na każdego dołka. Jeśli jesteś w czymś beznadziejny, a na pewno jest taka rzecz, możesz to robić dzień w dzień i gwarantuję ci, że po jakimś czasie dostrzeżesz postępy. Niekiedy zajmie ci to kilka dni, innym razem kilka miesięcy.
            Ludzie stają się niesamowici, bo to sobie wywalczyli. Nie siedzieli skuleni pod kołdrą we własnym pokoju, płacząc do poduszki. To, że olałeś matematykę, może być największym błędem w twoim życiu. Tak samo z innymi umiejętnościami! Musisz robić to, co lubisz. Jeśli ci to nie wychodzi, ale marzysz o tym, by być kimś wielkim i łączysz z tym zajęciem przyszłość, musisz ćwiczyć.
           Nic, nigdy przenigdy, nie przyjdzie do ciebie samo. Popatrzmy chociaż na Igrzyska Olimpijskie. Raz jesteś na samym szczycie, niczym nasi siatkarze, Mistrzowie Europy, a potem nawet nie zakwalifikujesz się do półfinału. I myślicie, że oni się poddadzą? Oczywiście, że nie, bo mają z tego pieniądze, mają fanów, bo chyba cała Polska by ich obrzuciła błotem. Patrząc na tych chłopaków, już tak bez żartów, widać czystą pasję, chęci i przede wszystkim marzenia.

ŚWIADECTWO WIARY

          Cztery lata temu stwierdziłam, że będę rysować ludzi. Ba, będę najlepszą z najlepszych. Tylko miałam taki problem... że rysować w ogóle nie potrafiłam. Uparłam się jak osioł, co było do mnie niepodobne, i rysowałam. Rysowałam, rysowałam, rysowałam, po drodze jeszcze płakałam, rzucałam rysowanie, niszczyłam swoje prace, a potem znów rysowałam... i takie sobie koło zataczałam co jakiś czas. To moje koło rozpaczy nadal się kręci, jeszcze nie jestem najlepszą, ale szczerze mogę uznać, że coś zrobiłam. Wyznaczyłam sobie cel i na oślep, czasem zahaczając nogą o przeszkody, nadal do niego idę.

          Oto, co działo się jakieś 3 lata temu, a gdzie jestem teraz.


(pierwsze zdjęcie bez lampy błyskowej)


             Wiecie co jest najlepsze? Jeśli ja, taka leniwa krowa, której nawet nie chce się wrzucać postów co tydzień, zrobiła taki postęp, to wy to macie jak w banku.
Kiedyś w swoich opowiadaniach co chwile zmieniałam czas teraźniejszy na przeszły, a teraz piszę tutaj, nawet nie robię błędów ortograficznych.
Najważniejsze jest to, by zauważać własne postępy, nawet te najmniejsze. 
Na sukces składa się 2 procent talentu i 98 procent ciężkiej pracy.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Młodzieżowe książki na wielkim ekranie

 W pełni rozumiem, że na ekran przenosi się to, co jest aktualnie modne, bądź coś, co może zmienić kinematykę na kilka lat. Takim wstrząsem były Igrzyska Śmierci. To w sumie one zapoczątkowały większy popyt na książki jak i filmy młodzieżowe. Nawet ja od dzieł pani Collins zaczęłam poznawać resztę twórców young adults. Niestety smutne jest to, że ostatnio widuje się w kinach same post-apokaliptyczne utopie. Niezgodna, Dawca Pamięci, Więzień Labiryntu. Jeden motyw, tylko za każdym razem inaczej sformułowany. Doskonale wiem, że taki Green też ma niezłe wzięcie. Oczywiście to dobrze, niech go ekranizują, ale dziś chciałabym się skupić na książkach, które moim zdaniem powinny zostać pokazane na wielkim ekranie.

James Patterson „MAXIMUM RIDE”



Cykl powieści, które opowiadają o dzieciach z genami ptaków. Żadnego świata po przejściach, żadnych problemów ze społeczeństwem. Tylko dziwni naukowcy i ich eksperyment – Max, Kieł, Iggy, Angela, Kuks i Gazownik. To zdecydowanie mogłaby być dobra zabawa dla dzieci, gdyż książki są przepełnione humorem, ale nawet ja, można by rzec stara osiemnastka, nadal lubię powspominać sobie śmieszne fragmenty. Poza tym czekam na ekranizację odkąd przeczytałam wszystkie cztery książki, które pojawiły się w Polsce. 


Kelly Creagh „NEVERMORE”


Czytałam jedynie pierwszą część, więc i o niej się wypowiem. Zazwyczaj typowe filmy dla nastolatków kręcą się wokół miłości jakieś wspaniałego, wysportowanego szkolnego przystojniaka a mało popularnej, wręcz niezauważalnej kujonki z dobrymi ocenami. Myślę, że ta książka naprawdę spisałaby się jako film, bo tutaj czirliderka(takie wspaniałe spolszczenie) zaczyna darzyć uczuciem gota, a cała ich historia łączy się z Edgarem Allanem Poe, jego dziełami i tajemniczą śmiercią. Trochę nietypowy romans połączony z horrorem to coś, co raczej dobrze spisałoby się w kinie.


Jessica Khoury „GENEZA”


Tajne laboratorium w amazońskiej puszczy i nieśmiertelna nastolatka. Prawie jak Zmierzch, no ale nie do końca. Pia wcale nie została przemieniona w wampira, tylko stworzona przez... swoich rodziców i masę innych naukowców. W sumie na początku nie wiesz nic, jak główna bohaterka. Polecałam ostatnio „Pokój”, tutaj mamy podobny problem. Pia myśli, że cały świat jest dość malutki, dopóki w jej domu nie pojawia się nowa pracownica, która daje jej mapę wszystkich kontynentów. Ciekawie byłoby rozwiązywać w kinie razem z nią zagadkę jej niesamowitego daru. Nawet mój ojciec jest fanem tej powieści, także wiek odbiorców można uznać za uniwersalny. 


Becca Fitzpatrick „SZEPTEM”


Sama sobie zadaję pytanie, dlaczego akurat ta seria i nie jestem w stanie odpowiedzieć. To coś podobnych lotów jak „Dary Anioła”, ale bardziej skupiające się na uczuciu głównych bohaterów, niż samej niezwykłości Patcha. Z pewnością za dużo tumblr'a w młodzieńczych latach nakłoniło mnie do myślenia, że chcę zobaczyć to w kinie, chcę zobaczyć Norę i Patcha, kiczowaty romans na który pójdzie każda nastolatka. 


Licia Troisi „DZIEDZICZKA SMOKA”


Dla mnie to historia godna Harrego Pottera czy Percy Jacksona, niestety w Polsce pojawiły się jedynie trzy części. Trzynastoletnia Sofia, dziewczynka z domu dziecka, ma w sobie coś niezwykłego. Dokładniej geny potężnego smoka, Thubana. Oczywiście jak na młodzieżowe książki wypada, młoda bohaterka musi uratować coś, czyli królestwo natury. Nieco naciągana historia, jak każda przeznaczona dla młodszych czytelników, jest wspaniałym zjadaczem czasu. Zmienianie się w smoki, przyjaźń z inną nosicielką genu, pierwsze zauroczenie w innym nosicielu jeszcze innego genu. To powinno być zekranizowane i tyle.




Więcej young adults bez tematyki utopijnej, które chciałabym zobaczyć w kinie jakoś nie przychodzi mi do głowy. Może wy macie jakieś propozycje? Chociaż... z chęcią obejrzałabym kontynuację „Dawcy Pamięci”, to taki jeden malutki wyjątek. :)

niedziela, 24 lipca 2016

Filmy, filmy, filmy...


Wakacje, brzydka pogoda. To idealny czas na leniuchowanie przed ekranem, szczególnie, gdy trzeba nadrobić jakieś seriale, ALE nie każdemu chce się siedzieć cały dzień, włączając odcinek za odcinkiem, dlatego też istnieje taka magia jak film. 
Pomyślałam o napisaniu notki, która skupiałaby się wyłącznie na filmach. Mogą to być adaptacje, ekranizacje, ale tu oceniam tylko ich kinową wersję.



WHIPLASH
W główną postać wciela się Miles Teller(Peter z NIEZGODNEJ), a zaraz obok niego pojawia się Melisaa Benoist, znana z GLEE lub SUPERGIRL. Historia młodego perkusisty, Anderwa, który jest rodzinnym wyrzutkiem, podbiła moje serce. Chłopak za wszelką cenę chce zostać jednym z najlepszych muzyków, przez co trafia do zespołu Terence'a Fletchera, największego z filmowych dupków, jakiego poznałam. Anderw jest wyzywany, nauczyciel rzuca w niego nawet talerzami. Ogółem robi wszystko to, na co każda matka ma ochotę, ale powstrzymuje ją miłość do dziecka. Teller w tej produkcji pokazuje, jak ważna jest wiara w swoje możliwości. Łatwo jest się poddać, jeszcze łatwiej zapomnieć, ale prawdziwym bohaterem czyni cię walka o swoje marzenia. Szczególnie, gdy wymazałeś sobie pamięć w ostatniej części książki i teraz stawiasz na karierę jazzową. 



CUDA Z NIEBA
Od razu zaznaczę, że jest to film o Bogu, wierze – oparty na prawdziwej histori. Małżeństwo z Teksasu zostaje wystawione na próbę, gdy u jednej z trzech córek odkrywają nieuleczalną chorobę. Oczywiście można się domyślić, że modlitwa będzie tu odgrywała jedną z głównych ról, ale dla mnie ta produkcja zasługuje na uwagę ludzi, bo wspaniale ukazuje, że gdy złe rzeczy zwalają nam się na głowę, nie potrafimy dostrzec dobroci, która nas otacza. Zawsze jest ktoś, komu na nas zależy. Może się wydawać, że życie składa się z samych nieszczęść, bo dopuszczamy do siebie jedynie te złe informacje. Trzeba szukać szczęścia, szczególnie w tych drobnych gestach. Jeśli przekaz was nie interesuje, warto obejrzeć film dla przystojnego Martina Hendersona. 


NAZYWAM SIĘ KHAN

Łatwo jest szufladkować ludzi, oceniać ich po wyglądzie, pochodzeniu. Jeszcze łatwiej zaliczyć kogoś do „tych złych”, gdy w grę wchodzi jego wiara. Główny bohater to muzułmanin mieszkający w Stanach Zjednoczonych wraz ze swoją żoną, która jest hinduską i jej synem z poprzedniego związku. Wraz z atakiem na World Trade Center, rodzina Khana jest kojarzona z terroryzmem. Khan choruje na zespół Aspergera i gdy jego żona w złości rozkazuje mu powiedzieć prezydentowi, że nie jest terrorystą, wyrusza w podróż do Waszyngtonu. Ludzie dzielą się na tych złych i dobrych i to jest jedyna różnica między nami. 



JURASSIC WORLD
Akcja dzieje się 22 lata po wydarzeniach z PARKU JURAJSKIEGO. Dwóch nastolatków, mnóstwo dinozaurów, Bryce Dallas Howard biegająca przez dwie godziny w szpilkach i Chris Pratt. To po prostu trzeba obejrzeć.


DZIEŃ WOLNY FERRISA BUELLERA
Ferris Bueller to typowy szkolny cwaniaczek, którego wszyscy znają i szanują. Akcja filmu trwa aż jeden dzień, w którym to nasz główny bohater postanawia udawać chorego. Udaje się mu zwolnić swoją dziewczynę ze szkoły, wmawiając dyrektorowi, że jej babcia umarła. Razem z nią i przyjacielem, Cameronem, spędza najlepsze wagary o jakich kiedykolwiek moglibyśmy sobie wymarzyć, o ile w ogóle wagarujecie. 


KRÓLEWNA ŚNIEŻKA I ŁOWCA
Alternatywna wersja przygód jednej z naszych ulubionych disney'owskich księżniczek, Śnieżki, w którą wciela się Kristen Stewart. Gdy Zła Królowa zabija ojca naszej bohaterki, Śnieżka ląduje w więzieniu, gdzie spędza kilka dobrych lat. Kiedy w końcu udaje się jej uciec, Zła Królowa posyła za nią łowcę, Chrisa Hemswortha. Ten, zamiast przyprowadzić zbiegłą dziewczynę do królowej, postanawia pomóc jej dotrzeć do przyjaciół. Oczywiście ta historia nie mogłaby istnieć bez krasnoludków, początkowo chcących zabić Śnieżkę. Myślę, że to niezła odskocznia od standardowej wersji, chociaż i tak nie jest lepiej niż w Once Upon a Time. Mroczne klimaty tej adaptacji dodają „bajce” uroku.




POKÓJ
Jack to chłopiec, który wierzy, że cały świat kończy się na pokoju, w którym żyje razem ze swoją mamą. Joy została porwana jako nastolatka, zamknięta w szopie i gwałcona. W końcu zaszła w ciążę, a gdy dziecko się urodziło, postanowiła kłamać. Kiedy Jack kończy pięć lat, Joy wymyśla plan ucieczki. Musi wytłumaczyć swojemu synowi, że nie są jedynymi ludźmi, a świat jest ogromny, pełen możliwości i nieznanych dla niego rzeczy. Nic dziwnego, jeśli w trakcie filmu będziecie płakać, płakać i jeszcze raz płakać. Tym bardziej, że 9letni Jacob Temblay wcielający się w Jacka zaskakuje świetną grą aktorską. 



SPOTLIGHT
Fakty na ekranie, do tego wynagrodzone Oscarem, więc dlaczego o tym nie wspomnieć? Specjalny oddział bostońskiej gazety, Spotlight, ma napisać artykuł o pedofilii wśród księży w Kościele rzymskokatolickim. Czym głębiej zanurzają się w tym temacie, tym większe sekrety odkrywają, od seksualnych napaści większości duchownych do nie karalności takich czynów przez Kościół. Najgorsza jest świadomość, że to wszystko jest prawdziwe. Dlatego to taki MUST WATCH. 


Póki co to tylko 8 filmów, którym warto poświęcić swój czas. Jeśli chcecie taki serialowy odpowiednik, lub kontynuację filmowego must watch, piszcie!

niedziela, 19 czerwca 2016

EKRAN vs STRONA, czyli co autor miał na myśli.


To już koniec roku szkolnego, wszystkie oceny są już wystawione. To dlaczego by sobie nie odpocząć? Włączyć film, najlepiej jakąś ekranizację, której się jeszcze nie widziało, położyć się na łóżku i zrelaksować. Szkoda, że zamiast relaksu dostaje się palpitacji serca.
Czyli czeka nas post o ekranizacjach.
Poruszyłam już ten temat w jednym wpisie, lecz jedynie powierzchownie nawiązałam do tego, dlaczego nie warto chodzić z fangirl do kina.
Kiedy już decydujesz się na obejrzenie wielkiego dzieła, jakim jest przeniesienie twojej być może ulubionej książki na ekran, nie oszukujmy się, masz wysokie wymagania. Cóż, może to przez to, że oglądnąłeś Igrzyska Śmierci ponad pięć razy i uważasz, że każda ekranizacja powinna być tak wierna.
Ale ci, którzy produkują takie rzeczy lubią robić nas w konia. Zwiastuny niemalże odzwierciedlające książkę, mnóstwo stillsów, dzięki którym już zaczynasz się ślinić gdy myślisz o premierze. Pozory często mylą.
Na monitorze wyświetla się tytuł filmu. W tym momencie rozpoczyna się twoja przejażdżka na emocjonalnym rollercoasterze. Póki wszystko zgadza się z treścią książki, jesteś wniebowzięty. Jedziesz do góry w swoimi małym różowym wagoniku, szczęśliwie machając rączkami. Niespodziewanie zauważasz TO, ten jeden szczegół w ogóle nie pasujący do twoich oczekiwań. Postanawiasz to zignorować, trochę się zezłościsz, powiesz swojemu towarzyszowi, że w książce było inaczej i ci przejdzie. Jeszcze wtedy nie wiesz, że twoja podróż małym różowym wagonikiem przerodzi się w horror. Zaczynasz zjeżdżać w dół, a w filmie wszystko się psuje(obiecałam sobie, że nie będę tu używać wulgaryzmów). Kim jest ta postać?... CO ONI ROBIĄ, CO TO ZA MIEJSCE, PRZECIEŻ JEGO NAWET NIE MA W TEJ CZĘŚCI!
No i wszystko, o czym marzyłeś, idzie się je...
Cóż, oglądasz dalej tą tragedię, a twoje serce szlocha. Ciągle wypatrujesz tego płomyka nadziei, który wskazywałby na to, że twoja kolejka wróci na dobry tor, a film znów będzie zgadzał się z książką. Może wiesz, może nie, ale w tej chwili twórcy tej ekranizacji śmieją się z ciebie.
Pojawiają się napisy końcowe. Teoretycznie to koniec twojego koszmaru, ale doskonale wiesz, że jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie będziesz chodził, narzekał przy swoich znajomych, wypisywał na różnych stronach, jak beznadziejnie spędziłeś te dwie godziny.
Pamiętaj, że słowa nic nie zdziałają, bo ludzie żądają dowodów.
Także teraz wypiszę kilka przykładów potwierdzających moją tezę różowego wagonika.
Oglądając „Złodzieja Pioruna” wszystko było w porządku, dopóki nasz seksowny Logan Lerman okazał się za bardzo seksowny i dorosły jak na dwunastolatka. No a potem wszystko się wali, w obozie nie ma domków, nie ma koszulek, herosi używają telefonów. Bądźmy szczerzy, to jeszcze z przymknięciem oka można by im wybaczyć, zagryźć zęby i oglądać dalej. Ale jednego nie da się wybaczyć, jednego nigdy się im nie wybaczy. Jak, pytam się jak, mogli zrobić z Annabeth brunetkę. Wiecie co, mam gdzieś fabułę tego filmu, wiek bohaterów, nawet pominięcie Afrodyty i Aresa, ale na bogów, dlaczego ona nie jest blondynką. „Morze Potworów”, rozluźniamy się, Annabeth jest blondynką, farbowaną, ale jest. Cóż, jak to jest, że wraz z kolorem włosów zmienił się jej iloraz inteligencji? Niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego córka ATENY, powtórzę, Ateny wychodzi na głupszą od Tysona? TYSONA!
Dobra, kolejny przykład.
„Dary Anioła: Miasto Kości”
Tutaj wagonik zaczyna lecieć w dół, gdy Nocni Łowcy(nie mam przy sobie książki, by sprawdzić dokładnie na co to polowali, więc mi wybaczcie) pokonują swojego przeciwnika na samym środku parkietu. Drobna zmiana, to da się wybaczyć. Akcja toczy się dalej, jest okay, więc nawet nie krzyczysz. Przychodzi sama końcówka, a ty masz ochotę rzucić książką w monitor, oh, gdybyś tylko było wydanie w grubej okładce!
Cóż, chociaż aktorów wybrali niczego sobie.
Następnej części nie ma, nie płaczesz, bo w sumie i tak była nudna. Wchodzisz na Facebook'a i czego się dowiadujesz? Będzie serial.
Muszę przyznać, że o ile „Miasto Kości” było znośne, to „Shadowhunters” można zaliczyć do istnej masakry, szczególnie pod względem fabularnym. #Trzeba się poprawić, serial to adaptacja, ale dla mnie to nadal mały różowy wagonik).#
O „Wiernej” nie będę się wypowiadać, bo jak już pisałam, nie chcę używać wulgaryzmów.
Tak jak to przedstawiłam, emocjonalny rollercoaster.
W tym wszystkim najciekawsze jest to, że nie ważne jak bardzo ekranizacja nie jest ekranizacją, nieważne ile razy reżyser wbije ci nóż w plecy, ty i tak oglądniesz ten film ponownie. Bo zaczynasz traktować to jako inną historię, która wcale nie musi odtwarzać książki, tylko być osobnym epizodem. I jeśli patrzysz na te wszystkie historie z tej strony, są naprawdę dobrymi filmami.

Jak podsumować pojedynek „Ekran vs Strona”? Najlepiej w ogóle tego nie robić.

piątek, 13 maja 2016

Kac morderca nie ma serca



Chyba znasz to uczucie zaraz po skończeniu jakiejś serii. Nieważne, czy to książka, komiks czy serial. Oglądnąłeś kilka sezonów w niecały tydzień, nie przejmując się, która jest godzina i jak wstaniesz następnego dnia do szkoły czy pracy. Nazwij to jak chcesz, ale musisz przyznać, że to może wydawać się nieco dziwne. Oczywiście nie dla ciebie, czy twoich fandomowych znajomych, ale dla innych ludzi.
Cóż, piszę to tylko dlatego, że właśnie skończyłam Orange Is The New Black i jakoś muszę sobie poradzić z moim „kacem” aż do premiery 4 sezonu.
I co teraz? Zawsze możesz posiedzieć na tumblerze, ale to jedynie zwiększy twój apetyt na dalsze przygody ulubionych bohaterów. Budzisz się rano na „kacu” i powinieneś wypić dużo wody. Ale co w twoim przypadku będzie wodą? Pomyśl, że możesz napić się czegoś innego. Niby pomoże, niby nie, bo możesz czymś się chwilowo zająć, ale nadal masz w sobie te feelsy.
Fanfiction. Wspaniały wynalazek, zapij swoje smutki w homoopowiadaniach, wyobraź sobie, jak inaczej mogłyby potoczyć się losy bohaterów(jeśli znasz jakieś dobre ff o wyżej wspomnianym serialu, pomóż mi!).
Sam coś napisz! Nawet nie dla innych, ale tylko i wyłącznie dla siebie. Tworzyć przygody, intrygi, dowolne shipy i być z siebie zadowolonym. Dodając fakt, że pisanie trochę schodzi(śmiem twierdzić, że nieco więcej niż trochę), czas szybko upłynie. Jakieś pikantne opowiadanko o Johnlock(bo Sherlockowcy muszą długo czekać, uwierz mi; wcześniej ty przeczytasz 2 nowe książki swojej ulubionej autorki, niż oni dostaną 4 sezon), rozgość się w którymś Dystrykcie i wyślij stworzonego przez ciebie człowieka na Igrzyska Głodowe(znęcanie się na fikcyjnych ludziach nie jest karalne). Zostań drugim George'm R.R. Martinem!
Mam dla ciebie wspaniały pomysł. Oglądnij Supernatural. A jeśli już przez to przebrnąłeś, zrób to po raz kolejny. Powspominaj charaktery, które już nie wrócą, policz, ile razy Dean użył imienia Sama, albo ile razy każdy z nich umarł. Jeśli jesteś mocniejszym zawodnikiem, weź notatnik i zaznacz każdego trupa. Możesz się potem podzielić wynikiem, bo w sumie zawsze byłam ciekawa, ile osób, potworów i innych takich tam „odeszło”.
Porysuj. Nawet jeśli nie umiesz, to się nauczysz. Nie daj sobie wmówić osobom z artystycznych grup, że jeśli coś przerysujesz, to to nie jest twoje dzieło. Ile razy malowano Jezusa w identycznej fryzurze, w takim samym stroju i jakoś nikt nie jęczy, że to wszystko jest podróbką.
Znajdź osobę, która już jest w fandomie. Jeżeli takowej nie znajdziesz, zaciągnij kogoś siłą przed monitor czy książkę. Wciągniesz go w to bagno smutku i rozpaczy, ale hej! Będziesz mógł z kimś pogadać. Tak to się zazwyczaj odbywa. Lekkie sugestie typu „to jest fajne”, „oglądnijmy razem pierwszy odcinek”. Prawie jak przekonywanie kogoś do brania narkotyków, ale to kolejna rzecz, za którą nie będziesz karany!
Ostatnia rada. Spróbuj wyżalić się w Internecie, doradzając ludziom, jak powinni sobie radzić z takim typem „kaca”, podczas gdy ty sam nie wiesz, co, do jasnej cholery, masz robić.

sobota, 30 kwietnia 2016

Wyrośniesz z tego



Wszyscy mówią, że kobieta zmienną jest, ale ten post nie jest tylko o kobietach. Czy dałoby się napisać „Fangirl zmienną jest?”. Myślę, że gdy chodzi o shipowanie to zdanie miałoby w sobie trochę racji. Niestety nie o to tu chodzi.
Wyrośniesz z tego.
Słyszałeś kiedyś te słowa wypowiedziane w twoim kierunku? Bo ja chyba z tysiąc razy.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale masa ludzi uważa, że fangirl to jedynie przejściowe zajęcie, gdy trzeba przeżyć młodzieńcze lata z jakimś hobby. W końcu w tych czasach oglądanie seriali, czytanie książek czy granie w gry w jakiś sposób można uznać za wartościowe czynności, którymi w wybranym gronie da się pochwalić. Przeczytałam wszystkie części Pieśni Lodu i Ognia, znam fabułę Star Warsów na pamięć itd.
No ale oczywiście kiedyś z tego wyrośniesz.
Przecież będąc dorosłym skupisz się na pracy. Mając na głowie milion przeróżnych spraw będziesz zmuszony do pozostawienia dotychczasowego zajęcia. Dom, rodzina, dzieci, zwierzęta. Do tego dojdzie sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie, czyszczenie wszystkich płytek w kuchni.
Piękna przyszłość, nieprawdaż?
Może w końcu wyjdziesz z domu! Zaczniesz uczęszczać na imprezy, a alkohol wypłucze ci z głowy książki, na które tylko marnujesz czas! Chyba trochę przesadziłam. Ale za to marnujesz czas na wyszukiwanie tych wszystkich głupich obrazków na tumblr'ze(?). Przeczytałeś książkę? To świetnie, ale zamknij jadaczkę, bo nikt nie chce cię słuchać.
Starając się pominąć tych wszystkich idiotów postaram się udowodnić ci, że wcale z tego nie wyrośniesz.
Bo to będzie nudne.
Ostatnio często słyszę o pewnej nauczycielce języka polskiego. Miła pani, może mieć około 50 lat. Jest fanką Zbrodni i kary, a Kordian według niej to wyborna lektura. Ta pani jest także fanką Wikingów.
To, że znajdziesz pracę i się ustatkujesz nic nie znaczy. Co maja te wszystkie zajęcia do twojej natury? Nic. Czy przeczytanie po pracy komiksu czyni z ciebie dorosłego świra? Nosisz koszulki z nadrukiem ulubionego bohatera, często mówisz żarty, których nikt nie rozumie. Czy jest w tym coś złego?
Drażniącym tematem są dyskusje ze znajomymi, którzy uważają, że jeśli nadal będziesz się prowadził w takich sposób, to nikogo nie znajdziesz. Mógłby ktoś z nich wytłumaczyć mi różnicę między innymi hobby a byciem fangirl? Pływasz, grasz w siatkę, uwielbiasz jeździć na rowerze? Niezmiernie mnie to cieszy, a ja jestem fangirl.
Znam mnóstwo dorosłych ludzi, którzy z tego nie wyrośli. A dlaczego tego nie zrobili? Bo nie ma tu z czego wyrastać. 
Cóż, jestem osiemnastolatką, od 11 roku życia mam swoje wspaniałe hobby. I zostanie ono ze mną jeszcze przez długi czas.
A z tobą?
"Wyrośniesz z tego"?




ZAPYTAJ MNIE

środa, 27 kwietnia 2016

Litwo! Ojczyzno moja!

       Zbliżająca się matura to świetny czas na powtórkę wielu lektur szkolnych, z którymi zmierzyliśmy się od początku naszej edukacji. Trzeba przypomnieć sobie takie postacie jak: Jacek Soplica, Stanisław Wokulski, Kordian czy Konrad. Oczywiście każdy zdążył już przejść sprawdzian z wiedzy na temat prawie każdej lektury szkolnej. Czyż to nie świetnie, że wystarczyć przeczytać kilka razy streszczenie i dostać ocenę dobrą? To definitywnie polepsza sytuacje uczniów, którzy są w negatywnych stosunkach z książkami, które mają ponad sto stron.
        Ostatnio oglądając „Maturę to bzdurę” natknęłam się na odcinek dotyczący właśnie lektur szkolnych. Przed egzaminem dojrzałości trzeba sobie uporządkować kilka podstawowych faktów. Ankietowani pytani o autora „Pana Tadeusza” stawiali na Henryka Sienkiewicza. Niestety na maturze nie będziemy mogli odpowiedzieć zdaniem: „Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie, ale autora nie pamiętam”. Takie drobne błędy mogą być skutkiem niezdania i poprawki w drugim terminie. Bądźmy szczerzy, komisja powinna mieć chociaż trochę cierpliwości do zdających. Przecież takie drobnostki nie powinny świadczyć o naszej ogólnej wiedzy!
        Chyba najbardziej przeraziła mnie wypowiedź, w której dorosły mężczyzna był przekonany, że „Chłopi” to trzecia część „Dziadów”. Przecież to dwie różne lektury! Ale chyba tego samego autora... tak?
          W szkole liczą się pewne umiejętności. Nie mówię tu o wspaniałej wiedzy na temat wzorów skróconego mnożenia, czy chociażby o epokach w literaturze(ale i tak napomnę, że w romantyzmie chodziło o miłość; pani polonistka często o to pyta). Dokładniej mówiąc: liczą się zdolności manualne. No bo po co mam się czegoś uczyć i wyjść na kujona, skoro mogę nauczyć się doskonale ściągać. To jest dopiero talent. Sprawność rączek i palców, przewracanie ściągi, gdy nauczyciel nie patrzy. Niektórzy nawet potrafią wyciągnąć telefon na ławkę, spisać połowę Wikipedii, a nauczyciel nie jest w stanie tego zauważyć! I to są prawdziwe umiejętności, którymi uczeń może się pochwalić. Jaka szkoda, że w CV nie ma tego jak umieścić.
          Zero punktów za błąd rzeczowy? Wielki mi dramat, przecież Krasiński i Krasicki to prawie to samo!
          „Ucz się, bo inaczej nie zdasz matury” - to zdanie możemy usłyszeć przynajmniej raz na tydzień. Ale drogi uczniu, pamiętaj, aby uczyć się umiejętnie. Bo przecież Polaka czyni z ciebie urodzenie, a nie twoja wiedza na temat kraju!

Lekkie zmiany...

Witam!
Trochę szkoda mi tego bloga, bo w moich wyobrażeniach miał zostać czymś wielkim. Dlatego właśnie chciałabym go kontynuować... i dodać kilka rzeczy.
Tematyką nie byłby już sam fangirling, ale także sytuacje, z którymi spotykamy się na co dzień.
I tak oto ten blog będzie nawiedzany przeze mnie, przepełniony krytyką.
Bo tej krytyki sporo się nazbierało.
Także do zobaczenia!